poniedziałek, 13 lutego 2012

13.02 Pierwszy dzien w Bangkoku

Pierwszego poranka w Bangkoku mialysmy wstac o 8 rano ale i tak dobrze, ze Aska wyciagnela nas z lozek przed 11:) Bylo sporo zwiedzania...ruszylysmy tuk- tukiem niedaleko hotelu...najpierw Grand Palace, gdzie juz w pierwszy dzien zdazylysmy sie zgubic. Tzn. ja myslalam, ze dziewczyny stoja tuz za mna ale okazalo sie ze byly w innej kolejce i weszlysmy do dwoch roznych budynkow. Nie dosc, ze je zgubilam to jeszcze okazalo sie, ze moje super przygotowania do zwiedzania swiatyn nie wystarcza. Szal, ktory mialam okryc ramiona byl dla pana straznika niewystarczajacy a spodnie za krotkie chociaz zakrywaly kolana. Skonczylo sie na tym, ze musialam sie wrocic do glownego wejscia wypozyczyc koszule a moj szal ostatecznie robil za spodnice:) Po ok. godzinie w koncu sie odnalazlysmy  w momencie kiedy dziewczyny stwierdzily, ze juz wszytsko zobaczyly i chcialy wychodzic ale okazalo sie ze nie widzialy najwazniejszego...Grand Palace. Zobaczyly kilka swiatyn po drodze i stwierdzily, ze to juz wszystko hehe.
Pozniej byla swiatynia Wat Pho z 46-metrowym budda pokrytym zlotem. Szybka przeprawa lodzia na druga strone rzeki i Wat Arun.
Z powrotem postanowilysmy wracac piechota i przypadkiem zapuscilysmy sie w uliczki, gdzie przez prawie godzine minelysmy moze z dwoch bialasow i to byla najfajniejsza czesc dnia. Chociaz  w naszych obcislych bluzkach bez ramion wzbudzalysmy nie mala sensacje wsrod tubylcow.
Po powrocie do hotelu okazalo sie, ze basen jest jeszcze otwarty wiec pognalysmy prosto na dach zahaczajac o pokoj co by w stroje kapielowe wskoczyc:) Pozniej kolacja, masaz stop oczywiscie:) Chang i jeszcze jeden Chang...W miedzyczasie tworzylysmy bloga. A teraz Dorota w hotelu juz chrapie a ja z Aska w kafajce walczymy z blogiem i wrzucaniem zdjec.
Jeszcze jedna wazna informacja. Wieczorem oswiecilo nas dlaczego rano mialysmy kaca...otoz slynny duzy tajski Chang ma 640ml pojemnosci i 6.4%. Wszystko jasne:)
P.S. dolegliwosci zaladkowych na razie nie mamy zadnych chociaz od lodu w napojach nie stronimy a o przeciwbakteryjnym zelu do rak przypominamy sobie zazwyczaj po posilkach:D Tylko lekka masakra jest ze stopami, moje sa tak napuchniete od przylotu, ze ledwo kostki mi widac. Dorota podobnie. Ale jakos to bedzie...Chang jest podobno dobry na wszystko:)

wstep do Grand Palace - 400baht
wstep do Wat Pho - 100baht
wstep do Wat Arun - 50baht
nalesnik z bananem i nutella z ulicy - 50baht
mojito w knajpie - 140baht
internet - 60baht/godz
papierosy - 60baht
porcja owocow z ulicy - 20baht




1 komentarz:

  1. YAAAAY! Jest blog! :D
    No to widać, że wesoło. :D
    Ale Wam zazdroszczęęę. :D Mama też! :3
    "Życzymy super wrażeń niesamowitych" ~mama
    No, a ja to ofc kochana Ola. ^-*

    OdpowiedzUsuń