czwartek, 23 lutego 2012

20.02 Rowerami przez Chiang Rai

Rano wypozyczylysmy rowery, zeby zwiedzic okolice Chiang Rai. Nie byly moze tak stylowe jak te w Sukhothai ale dwa kolka posiadaly:) Pierwszym celem byla swiatynia Rong Khun, oddalona od miasta 12km. Zupelnia inna niz te, ktore widzialysmy do tej pory - wspolczesna, troche jak z bajki, snieznobiala, cala pokryta mozaika z drobnych kawalkow luster. Wyruszylysmy jak zwykle bez mapy i przewodnika i ok. godziny zajelo nam znalezienie drogi. Udalo nam sie nawet w tym czasie wjechac rowerami na autostrade, gdzie na poczatku myslalysmy, ze machajacy do nas ze swoich pojazdow miejscowi po prostu nas pozdrawiaja, dopiero po kilku minutach odkrylysmy, ze oni daja nam znac, ze nas tu nie powinno byc:) przynajmniej nie na rowerach. Na koncu okazalo sie, ze to chyba jedyna droga wiec zaparkowalysmy nasze rumaki pod dworcem autobusowym i zlapalysmy miejscowy autobus. Swiatynia rzeczywiscie robi wrazenie, szczegolnie w pelnym sloncu, warto zobaczyc. Dosyc szybko zawinelysmy sie na autobus powrotny bo slonce niesamowicie palilo i juz mialysmy czerwone ramiona. Odebralysmy nasze rowery i zwiedzilysmy kilka innych swiatyn w centrum miasta. Zawinelysmy tez do muzeum z wystawa rekodziela i przedmiotow codziennego uzytku plemion zamieszkujacych okolice Chiang Rai. Dosyc male ale ciekawe, byla tam tez ekspozycja dotyczaca produkcji opium (Tajlandia, Laos i Birma sa krajami, gdzie produkuje sie najwiecej opium) i dziwne plakaty z prezerwatywami, niestety nie wiemy o co tak na prawde z nimi chodzilo.

Zblizal sie wieczor i juz zglodnialysmy. Ruszylysmy w strone nocnego marketu bo zawsze w takich okolicach mozna znalezc miejsce, gdzie mozna zjesc cos lokalnego. Zupelnie przypadkiem po drodze natrafilysmy na duza restauracje - bufet, gdzie na kazdym stole byl jakis dziwny gril. Szybka decyzja - zostajemy. Najpierw zamowilysmy cos do picia, pozniej postawiono na stole maly, zeliwny gril i ruszylysmy do bufetu na srodku tej restauracjo-jadlodalni. Nabralysmy tam mnostwo surowego miesa, owocow morza, warzyw, ryzu, noodli itp i grilowalysmy sobie przy stoliku. Dookola tego dziwnego naczynia wlewalo sie wode i nawet wyszla nam z tego pyszna zielona zupa z owocow morza:) Najedzone jak nigdy w zyciu poszlysmy na nocny market, bo dzien bez zakupow na markecie to dzien stracony;) Mniejszy niz w Chiang Rai ale rowniez uroczy, nawet trafilysmy na jakies przedstawienie tradycyjnych tancow. W ogole to mamy wrazenie, ze ok. 10% powierzchni Azji to markety i moze wlasnie dlatego tak nam sie tu podoba;)

Kilka minut przed 22 oswiecilo nas, ze ciepla woda w naszym questhousie jest tylko do 22.30 wiec puscilysmy sie pedem na naszych rumakach przez Chiang Rai przejezdzajac 2 razy na czerwonym swietle. Na szczescie wyszlysmy z tego calo i nikt nie ucierpial. Na koniec dnia probowalysmy znalezc jakas kafejke internetowa, zeby uzupelnic bloga ale wszystko juz bylo zamkniete i znowu bylysmy zmuszone wczesniej polozyc sie spac.





1 komentarz:

  1. dziewczyny kiedy następna opowieść???!!! Super się was czyta i nie mogę się doczekać kolejnego postu!!! :) P.S. Asia dzięki za sms, dostałam go właśnie podczas pracy... ;p :D bałam się jednak odpisać, bo nie wiem jaka taryfa jest do Azji hehehe :D buziaki/ Iza

    OdpowiedzUsuń