sobota, 18 lutego 2012

18.02 Goraczka zakupow w Chiang Mai

Dzisiaj zamulilysmy z Aska poranek bo poszlysmy spac po 5 rano wiec Dorocie udalo sie nas wyciagnac z lozek dopiero krotko przed poludniem:) Szybko sie ogarnelysmy i ruszylysmy w miasto. W planach bylo zwiedzanie od swiatyni do swiatyni na rowerach ale nie udalo nam sie znalezc zadnych po drodze. Skuterow za to do wynajecia wszedzie pelno ale Chiang Mai jest za duze i za ruchliwe dla nas amatorek. Skutery pewnie wyprobujemy ale raczej gdzies na wyspach. Ostatecznie zwiedzilysmy kilka najwazniejszych swiatyn pieszo. Dzisiaj strasznie slonce grzalo wiec wrocilysmy do hotelu na basen. Asia zebrala sie wczesniej i pojechala do jednej ze swiatyn, ktora zwiedzalysmy bo miala sie odbyc tam jakas ceremonia z mnichami.

Wieczorem wybralysmy sie na nocny market. Bylysmy zaskoczone jego wielkoscia bo jak na takie miasteczko to byl bardzo duzy. No i coz...zwariowalysmy...tyle super rzeczy.  Recznie robione torby i bizuteria, szale, ciuchy, obrusy i wiele innych roznosci. Na dodatek o wiele taniej niz w Bangkoku tyle, ze trzeba sie dobrze targowac ale juz mamy wprawe. Dziewczyny np kupily bransoletki, ktorych poczatkowa cena byla 750baht a udalo im sie je kupic za 250:) Chcialysmy kupic doslownie wszystko. Niestety nasze plecaki i tak juz pekaja w szwach wiec wydalysmy "tylko" tyle ile mialysmy w portfelach. Dookola stoisk z rekodzielem itp bylo mnostwo miejsc gdzie mozna bylo cos zjesc, niestety nam sie nie udalo bo nasza goraczka zakupow skonczyla sie ok polnocy, kiedy wszystko juz zamykali. Oczywiscie koncert, na ktory zostalysmy zaproszone wczoraj tez nie wypalil.

Z powrotem musialysmy zahaczyc o bankomat bo tak wyczyscilysmy nasze portfele, ze mialysmy obawy czy starczy nam na cos do jedzenia. Dopiero pozniej okazalo sie, ze spokojnie by starczylo poniewaz dzisiaj nasza kolacja kosztowala 30baht na osobe:) W drodze powrotnej okazalo sie, ze wszystko jest juz zamkniete i udalo nam sie jedynie znalezc bardzo prosta, typowo tajska garkuchnie na ulicy gdzie mozna bylo kupic rozne noodle soup z ryba i owocami morza. Jak do tej pory to byl nasz najtanszy posilek i bardzo nam smakowal. Przy okazji moglysmy tez potrenowac jedzenie paleczkami bo Asi i Dorocie idzie juz calkiem niezle, mi znacznie gorzej bo rzadziej jadam dania, ktore jada sie paleczkami. Na jutro w planach mamy wycieczke na slonie, bambusowe tratwy i cos tam jeszcze...pozno jest i juz nie pamietam:)

Postaramy sie dzisiaj i jutro uzupelnic zdjecia z ostatnich dni na Picasaweb bo mialysmy ostatnio problem z naszym pendrivem ale juz chyba zostal rozwiazany. Pozdrawiamy!

Zapomnialabym napisac jak skonczyl sie wczorajszy wieczor. Otoz po 1 w nocy wrocilysmy na chwile do hotelu, stwierdzilysmy, ze nie chce nam sie spac i poszlysmy szukac jakiegos baru. Chodzilo nam o jakas ulice blisko questhousow, gdzie jest wiecej barow i spotykaja sie turysci. Miasto wydawalo sie jakies wymarle ale popytalysmy po drodze kilka osob i wreszcie znalazlysmy skupisko kilku barow. Tylko klimat nam nie bardzo odpowiadal bo wiekszosc towarzystwa to pijane bialasy z mlodymi tajkami do wynajecia. Wypilysmy wiec po drinku, wzielysmy na droge 1 bucket (slynne tajskie drinki w litrowych wiaderkach z kilkoma slomkami co by sie mozna bylo dzielic) i ruszylysmy z powrotem do hotelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz